Lubię to!

sobota, 26 lipca 2014

da się! patrzymy przed siebie :)

To będzie długa historia, ale zapraszam do lektury, jeśli znajdziesz czas:)

O tym, że mam niedoczynność dowiedziałam się za późno, a może właśnie w porę?

kwieceń 2012
W liczbach:
Rocznik ‘89
Waga przed chorobą: 64 kg
Wzrost  168 cm

 Na początku stycznia 2012 zaczęła mnie męczyć bezsenność – każdej nocy usilnie starałam się zasnąć, ale kończyło się przewracaniem z boku na bok, frustracją, bólami w klatce piersiowej i przyspieszonym pulsem. W ciągu dnia miałam problemy z koncentracją, momenty, w których rozrywała mnie energia (jak gdybym wypiła 3 energetyki), a zaraz potem drastycznie spadała (mimo to nie byłam w stanie zasnąć nawet w ciągu dnia). Po 5 bezsennych miesiącach wylądowałam w szpitalu z podejrzeniem guza przysadki mózgowej – stwierdzono u mnie hiperprolaktynemię i wysoki kortyzol. MRI wykazało, że guza nie ma, zatem wypuszczono mnie do domu z informacją, że to wszystko przez stres. Na TSH powyżej 4.5 nikt nie zwrócił uwagi…
Możliwe, że to był stres – w czerwcu miałam wylecieć do Kanady na rok. Tak wybrałam i byłam przekonana, że to bardziej ekscytacja niż stres :) Potrzebowałam zmian w życiu i to miał być początek czegoś nowego. Razem z dwiema przyjaciółkami wyleciałyśmy do Vancouver zupełnie w ciemno – nie miałyśmy tam ani znajomych, ani pracy, ani mieszkania. Zaczynałyśmy od totalnego zera, przechodziłyśmy szkołę życia w obcym kraju, prawie na końcu świata. Kanada to raj dla ludzi, którzy uwielbiają zdrowe żywienie i styl życia – na każdym rogu widzisz siłownie, studia jogi, sklepy spożywcze zorientowane są na produkty organiczne. Wystarczy jeden spacer i widzisz, że ludzie otyli to tutaj rzadkość – także ze względu na sprawny system opieki zdrowotnej, wyższy standard życia oraz wszechobecne zaproszenie do aktywności fizycznej i zdrowej diety:)) Razem z przyjaciółką wykorzystałyśmy to w pełni – spacery nad oceanem, zwiedzanie, basen pod gołym niebem;  naszą tłustą „polską” kuchnię zamieniłyśmy na krewetki, łososia i warzywa. We wrześniu waga wskazała 60 kg. Wtedy też dołączył do nas mój ówczesny partner.


Początkowo pracowałam na nocne zmiany w hotelu jako recepcjonistka – nie działało to dobrze z zażywaniem Bromergonu (miał pomóc mi zbić prolaktynę), po 3 miesiącach byłam wycieńczona, więc musiałam zmienić pracę. Próbowałam szczęścia w kawiarni i cukierni francuskiej. Gdy nadszedł  ‘martwy sezon’,  okazało się, że w Kanadzie wcale nie jest tak różowo – pracodawca wysyłał Cię do domu, jeśli biznes się nie kręcił – jeżeli brakowało klientów skutkowało to obcięciem godzin pracy i mniejszym wynagrodzeniem. Znów stres. Jednak moja reakcja przeraziła mnie samą – niekontrolowany płacz i załamanie. Wtedy zaczęłam też dostrzegać, że włosy wypadają mi garściami i moje ciało robi się ‘sflaczałe’. Myślałam, że to pewnie brak witamin i efekt zażywania antykoncepcji.       


 Dzięki wsparciu przyjaciółki i partnera ruszyłam do przodu – rozwiązaniem było dla mnie znalezienie trzech różnych prac. I tak oto stałam się technikiem farmacji, recepcjonistką i baristką w hotelu, w którym przyjmowaliśmy gości VIPów (m.in. Meryl Streep, Daniela Radcliffe’a):) Po drodze było wiele przygód – i tych dobrych, i złych, ale razem daliśmy radę.  W Wigilię zaręczyliśmy się. Ostatnie pół roku w Kanadzie to był dla mnie maraton pracy – zdarzało mi się nawet po 14 godzin dziennie. Mieliśmy w planach wymarzoną miesięczną wycieczkę po Stanach. W tym wirze pracy nie dostrzegłam tego jak się zmieniam – moje ciało stawało się coraz większe (mimo, że nie zmieniłam sposobu odżywania), czułam się zmęczona (jestem osobą, która nie toleruje narzekania - przy takim nakładzie pracy zmęczenie chyba jest naturalne?),włosy wciąż wypadały na potęgę, a metabolizm spadł do poziomu zerowego. Wróciły moje kłucia w klatce piersiowej, do tego dołączyło drętwienie kończyn. Koledzy z pracy namawiali mnie, żebym skorzystała z naszej kliniki i zrobiła sobie badania krwi, ale wolałam wydać te 100 dolarów na siłownię.
To był kwiecień 2013, waga na siłowni: 68 kg. Przerażenie. To nie mogłam być ja. Czułam się okropnie, jakby ktoś mnie uwięził w obcym ciele. Mimo, że próbowałam coś zmienić – ćwiczenia nie przynosiły żadnych pozytywnych zmian, moja słaba kondycja i szybkie zmęczenie sprawiały, że po godzinie ćwiczeń nie miałam siły na nic – a przecież czekała mnie jeszcze  praca.


W czerwcu 2013 pożegnaliśmy Kanadę i wyruszyliśmy do Stanów, zaczęliśmy od Kalifornii i skończyliśmy w Nowym Jorku. Takie wyjazdy to nie najlepszy pomysł dla nieświadomie niedoczynnych – stołowaliśmy się przeważnie w knajpkach, a sami wiecie jak zdrowe jest amerykańskie jedzenie. Pewnego ranka w NYC znów ogarnęła mnie panika – obudziłam się i zobaczyłam przed sobą ogromne, tłuste nogi – przynajmniej 2 razy większe niż te, które miałam kiedyś. Mój partner zapewniał mnie, że dla niego wciąż jestem najpiękniejszą kobietą na świecie.


Mimo tego, co nastąpiło później wciąż uważam te wspomnienia za jedne z najlepszych w moim życiu. Tutaj właśnie kończy się ten dobry rozdział.  Powrót do Polski – mama od razu wysłała mnie na wyniki, TSH 8.5, waga 71 kg. Niedoczynność tarczycy. Wizyta u endokrynologa dopiero w październiku. Nie wiedziałam, że Euthyrox może przepisać mi nawet lekarz rodzinny. Pani doktor zaleciła mi dawkę pół 25 i zdrowe odżywianie – nie zagłębiała się w szczegóły („poszuka pani w Internecie, aha no i można poćwiczyć”). Nie wiedziałam co mnie czeka. Został mi ostatni rok studiów, ale marzyło nam się obojgu, że zaczniemy jeszcze studiować tłumaczenia. (Nie)stety, tylko ja się dostałam. Wiedziałam, że będzie ciężko – 2 kierunki, cały dzień na uczelni plus masa pracy w domu. Myśl o siłowni po prostu odrzuciłam, chciałam jak najwięcej czasu spędzić z ówczesnym narzeczonym.

Wtedy podpatrzyłam, że moja młodsza siostra Kinga ćwiczy z Ewą Chodakowską. Początkowo miałam sceptyczne podejście – to pewnie kolejna sezonowa gwiazda, którą zresztą szeroko krytykowano za to, że źle demonstruje ćwiczenia. Jednak kiedy zaczęłam ćwiczyć z Kingą trening 6 minut po trzy razy w tygodniu, zauważyłam, że moja kondycja się poprawia.  Po miesiącu ćwiczeń i przyjmowaniu Euthyroxu moja waga wskazała 73kg. Załamałam się. Jednak dalej ćwiczyłam, teraz 4 razy w tygodniu, dołączyłam do tego Skalpel. Z braku czasu i silnego stresu, którego wtedy doświadczałam, nie przyjrzałam się swojej diecie.
 Mój partner stracił zainteresowanie tym co się ze mną dzieje. Gdy wracał do domu, kierował się od razu do monitora. Później dowiedziałam się dlaczego.  3 kolejne miesiące to tylko kłótnie, próby negocjacji (czy w ogóle można negocjować nad brakiem lojalności i wsparcia)? Żałuję tylko, że to tak długo trwało i że nie skończyło się w cywilizowany sposób:] Przez telefon, siedząc w pubie powiedział mi, że „od dawna nie widzi we mnie kobiety i kocha mnie jak siostrę”. Przez pierwszy moment zastanawiałam się czy sam na to wpadł, czy może to ona mu to podpowiedziała.  Później to już nie miało znaczenia, w tamtym momencie dla mnie umarł.

fot.studi8

Moje wyniki wskazywały na silną anemię--nie mogłam spać, jeść, pić… Zemdlałam na schodach. Za wszelką cenę chciałam pokazać wszystkim, że jestem silna i świetnie poradzę sobie sama. Ale psycholog podpowiedziała mi, że mam prawo do żałoby. Mam prawo do przejścia wszystkich etapów – szoku, niedowierzania, smutku, ale wreszcie ukojenia i akceptacji.  Byłam gdzieś pomiędzy drugim a trzecim etapem, kiedy stwierdziłam, że moje ciało też musi wyjść z tego zwycięsko.
Wtedy zrobiłam sobie detoks, o którym Wam wspominałam – dietę owocowo-warzywną, jednak trochę oszukiwałam. Przez dwa tygodnie, zaczynałam dzień od Euthyroxu (teraz zwiększonego do dawki 50), potem wyciskanym sokiem z pomarańczy, grejpfruta i pietruszki. Kolejne posiłki to były przeważnie surowe warzywa, zupy, leczo, sałatki. Bardzo chciałam wrócić do ćwiczeń, dlatego do moich owocowo-warzywnych kompozycji dodawałam stopniowo twarożek, jogurty, pieczywo pełnoziarniste, chude mięso, ryby i jaja. Wprowadziłam zdrowe żywienie. Zmieniłam częstotliwość posiłków z 2-3 do 5 razy dziennie.

 Rano, swoje ’30 minut po Euthyroxie’ przeznaczałam na przygotowanie lunchu na uczelnię – przeważnie były to sałatki warzywne z moim ulubionym awokado plus jogurt z otrębami. Znalazłam swoje naturalne chipsy- zaczęłam wcinać błonnik, gdy tylko złapał mnie ‘mały głód’. Jeśli chodzi o ćwiczenia, do Skalpela, 6-minut, dołączyłam Skalpel II i Killera. Po każdym treningu dodawałam jeszcze 10 minutowe ćwiczenia na różne partie ciała np. Mel B, Tiffany Rothe.  Zapisałam się na siłownię i na zajęcia fitness (płaski brzuch, step, jędrne pośladki, stretching). Dbałam o to, żeby ćwiczyć 5 razy w tygodniu – za każdym razem coś innego. Zaczęłam zauważać zmiany na wadze, w marcu ważyłam już 60 kg, a moje TSH spadło do 3.2!!!

Dzięki rodzinie i przyjaciołom, którzy nigdy nie kwestionowali mojej wartości i wspierali mnie w walce o zdrowie, obrałam dobry kierunek – nie oglądałam się już za siebie, pokochałam nową osobę, którą się stałam i podniosłam standardy – nie tylko jeśli chodzi o nowego partnera, ale także o to ile wymagam od siebie. W momencie kiedy zaczęłam zauważać efekty swojej pracy, wiedziałam, że nie mogę na tym poprzestać. Tarczyca lubi się buntować, jeśli przyzwyczaisz ją do aktywności fizycznej, a później odpuścisz, odpłaci Ci się pięknym za nadobne w postaci dodatkowych kilogramów. Przestałam to traktować jako wyrok, tylko właśnie jako motywację. Obecnie wciąż ćwiczę z Ewą, ale teraz tylko Killer i Turbo spalanie (Skalpel wydaje mi się za lekki), 4-5 razy w tygodniu biegam na siłownię, gdzie około 30-40 minut przeznaczam na cardio i 45 minut na trening siłowy (pompuję pupę squatami z ciężarkami, pracuję nad ramionami i brzuchem), jeżdżę dużo rowerem i spaceruję. Polecam też basen:) Robię to nie dlatego, że chcę jeszcze schudnąć ( obecnie ważę 58 kg i niech tak zostanie, chcę czuć się kobieco), ale dlatego, że wciąż czuję potrzebę pracy nad sobą i aktywność fizyczna to moja recepta na szczęście. Na dzień dzisiejszy moje TSH wynosi 1.2.

Czy jeszcze potrzebuję walidacji? Nie. Widzę facetów, którzy oglądają się za mną, słyszę komplementy, ale reaguję na to tylko uśmiechem myśląc sobie „gdybyście tylko wiedzieli ile mnie to kosztowało…” Walka z niedoczynnością tarczycy wymaga Twojej cierpliwości i pracy. Zdrowa osoba zaobserwuje zmiany na swoim ciele po 4 tygodniach ćwiczeń. U nas nie ma na to reguły, może to właśnie magiczne 4 miesiące tak jak u mnie? Na pewno przyjdzie taki moment, że będziesz chciał się poddać, bo nie widzisz efektów. Nie rób tego. Nie chcesz zaczynać od nowa! Daj sobie czas, bądź systematyczny i przyjrzyj się temu co jesz. Rozpisz sobie treningi. Jeżeli wciąż dokuczają Ci objawy niedoczynności – ospałość, wypadanie włosów, zaparcia, spowolniony metabolizm, sucha skóra – koniecznie odwiedź endokrynologa i poproś o zwiększenie dawki. Jestem z Tobą, kibicuję i czekam na efekty:) Wiem, że wiele/wielu z Was doznało odrzucenia przez niedoczynność, macie wrażenie, że Wasze życie zmieniło się nieodwracalnie. Zawsze możecie obrócić to w coś dobrego. Czekam na Wasze historie i życzę Wam niskiego TSH!:)  Patrzymy tylko przed siebie!

5 komentarzy:

  1. jesteś wspaniała. z całego serca gratuluję. jak będę mieć dostęp do internetu dłuższy, podeślę moją historię. ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Daria ,pieknie napisalas,musimy koniecznie spotkac sie ,jak bedziesz w Naszym miasteczku:)
    Buziaki od Nas,Ewa I Hania:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podziwiam Cię Dario i gartuluję z całego serca! :) Cieszę się, że trafiłam na Twój blog i mam nadzieję, że ruszę w końcu dupsko i zacznę iść w Twoje ślady :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta motywacja! :) dzięki za prezent na imieniny :*

    OdpowiedzUsuń